Mieszkamy w jednym z najbardziej kosmopolitycznych miast świata, 25% mieszkańców jego regionu urodziło się poza granicami kraju. Jak wielka różnica w porównaniu do Warszawy mojego dzieciństwa! Wszędzie tylko Polacy, Polacy i Polacy! Jednymi obcokrajowcami byli Rosjanie handlujący na Stadionie Dziesięciolecia. Od tego czasu trochę się zmieniło, tak mi się wydaje. Tym lepiej, bo przecież różnorodność to bogactwo. A wracając do naszego kosmopolitycznego otoczenia: przejawia się ono zarówno w naszych, jak i w Jaśka znajomych, kolegach, przyjaciołach. Tak więc doskonale wtapiamy się w tłum. My i język polski, którym na co dzień z sobą rozmawiamy. Ale wielojęzyczni koledzy odgrywają ważną rolę w naszym dwujęzycznym wychowaniu. Dlaczego? Zaraz Wam wyjaśnię.

Obcokrajowcy z mojego dzieciństwa

W jakim wieku po raz pierwszy spotkaliście w Polsce obcokrajowca? Albo kogoś, kto nie pochodził z Polski? W zerówce była u nas dziewczynka, której mama przyjechała z Azji (z Japonii, albo Chin, a może Korei?). Następnie przez długie lata nic, aż w liceum spotkałam koleżankę, z niemieckim nazwiskiem. I chłopca, którego jeden z rodziców był afrykańskiego pochodzenia, bo miał on ciemniejszą skórę. A przed maturą, miałam nauczyciela angielskiego, prawdziwego Anglika. Czyli do dziewiętnastego roku życia, poznałam cztery osoby, z czego z dwoma (z tymi z liceum) nie zamieniłam ani słowa. W międzyczasie odbyłam kilka wyjazdów za granicę, ale to się nie liczy.

Wielojęzyczni koledzy Jaśka

A Jasiek? Prawdopodobnie, jak i Wasze dzieci, od żłobka otaczają go dzieci jak najróżniejszego pochodzenia. W przedszkolu miał kolegów i koleżanki z Chin, Japonii, Chile, Włoch, Rosji, Senegalu, Mali, Tunezji… Na pewno zapomniałam o kilku krajach, tyle ich było. Dla Jaśka mówienie wieloma językami, różne odcienie skóry, kształt oczu i rysy twarzy są normalne. Tak samo jak odmienne tradycje, zwyczaje, zakazy i preferencje. Jedna z moich koleżanek z Polski cieszyła się, gdy do klasy jej córki przyszła dziewczynka, której rodzice pochodzą z Japonii. Dzięki temu dzieci miały okazję poznać skrawek japońskiej kultury. Oby więcej takich wymian kulturalnych mogło mieć miejsce! U Jaśka także dzieci opowiadały o języku, którego używają w domu, o tym, co jedzą, o bajkach i legendach poznanych dzięki rodzicom. W ten sposób, miejmy nadzieję, dzieci są bardziej otwarte na odmienność, postrzegają ją jako bogactwo, a nie barierę między ludźmi.

 Wielokulturowe środowisko

Spośród dwu czy wielojęzycznych kolegów Jaśka, z trzema z nich Jasiek zaprzyjaźnił się nieco bardziej i widuje ich regularnie. (A i my z ich rodzicami także.) Z Nicolo, z którym od dwóch lat jest w jednej klasie i którego rodzice pochodzą z Włoch i z Rosji. Z Soureną o dwa lata starszym sąsiadem, którego mama urodziła się w Iranie. Oraz z innym Jaśkiem, które oboje rodzice są Polakami. Z każdym z tych kolegów rodzice rozmawiają w języku mniejszościowym, z lepszym lub gorszym skutkiem. Stosują oni różne metody, według swoich priorytetów i możliwości. Najlepiej chyba radzi sobie Sourena. Jego mamie udało się nawet „wymusić” na dzieciach, Sourenie i jego starszej siostrze, żeby między sobą mówiły po persku. Są one całkowicie dwujęzyczne.

 Waloryzowanie języków mniejszościowych

Myślę, że przebywanie w towarzystwie dwujęzycznych dzieci uzmysłowiło Jaskowi, że  możliwość mówienia w dwóch językach nie jest dana każdej osobie. I że tak naprawdę, to czyni go ona kimś wyjątkowym (dzięki jego wielokulturowej tożsamości). Często słyszy, jak koledzy rozmawiają z rodzicami, albo jak rodzice się do niech zwracają. Widzi więc, że nie jest sam w swojej dwujęzycznej sytuacji. Wydaje mi się, że ma to duży wpływ na jego percepcję języka polskiego i na posługiwanie się nim we Francji. Dzięki temu na razie jeszcze nie było mu wstyd, że mówię do niego w języku, którego inni nie rozumieją. Wprost przeciwnie, używa go ze mną chętnie, czasami nawet wykorzystując fakt, że jest on dostępny jedynie nam. I często się zdarza, zarówno ze strony rodzin Jaśka kolegów (tych dwujęzycznych i nie), jak i obcych osób (np. w metrze, czy w sklepie), że otrzymuje komplementy w związku w żonglowaniem językami bez żadnej trudności.

 Identyfikacja z grupą

Dziecko potrzebuje przykładów do naśladowania. W zależności od wieku i osobowości, są to rodzice, koledzy, nauczyciele, inne autorytety. Potrzebuje także poczucia przynależności do grupy i posiadania z nią wspólnych cech. Szczególnie w wieku „wczesnoszkolnym”, dzieci nie chcą się wyróżniać, nawet jeśli może to być na ich korzyść. Pamiętam wywiad z dwujęzyczną (francusko-angielską) dziewczyną, która opowiadała, jak w szkole na angielskim, jej jedynym życzeniem było stanie się niewidzialną. Pragnęła, żeby koledzy i koleżanki zapomnieli o jej kanadyjskim akcencie, o ile czystszym od francuskiego akcentu nauczyciela. Przez wiele lat, lekcje angielskiego były dla niej największym stresem, bo wyróżniała się spośród reszty uczniów i nic nie mogła na to poradzić.

Bezcenna więlojezykowość

Cieszę się, że Jasiek ma wielojęzycznych kolegów. Zarówno ze względu na bogactwo kulturowe, jakie te kontakty mu przynoszą, ale także ze względu na pozytywny stosunek wobec języków mniejszościowych. Dzięki temu, w swojej małej główce ma wrażenie, że dostał od otoczenia swego rodzaju przyzwolenie na kultywowanie mojego języka i na rozmawianie ze mną po polsku. A dla mnie, nie ma to ceny.

Czy i Wasze dzieci mają wielojęzycznych kolegów i koleżanki? Czy macie wrażenie, że przyczynia się to pozytywnego stosunku do polskiego? Jeśli tak, w jaki sposób się to przejawia? Jeśli nie, dlaczego tak myślicie? Jestem ciekawa Waszych doświadczeń!