Kilka miesięcy po przyjściu Jaśka na świat, Mama przywiozła mi z Polski książeczki z serii „Poczytaj mi, mamo”. Większość z nich należała do nas (mojej Siostry i mnie), część może nawet jeszcze do Mamy, kiedy była mała… Zdziwiłam się, że je przechowała przez ten cały czas. „Dla wnuków”, odpowiedziała. Moment wnuków właśnie nadszedł. Niedawno wydano w Polsce kilka tomów „Poczytaj mi, mamo”, w jednakowej szacie graficznej, jak w moim dzieciństwie.

Powrót do dzieciństwa

Bardzo lubiłam serię „Poczytaj mi, mamo”, szczególnie książki Małgorzaty Musierowicz („Co mam”), Marty Tomaszewskiej („Potworek”) z rysunkami Wandy Orlińskiej. A także Heleny Bechlerowej („Kącik ze smokiem”), Danuty Wawiłow („Chcę mieć przyjaciela”) i Marii Terlikowskiej („Nikt się nie trzęsie”). Opowiadają one historie dzieci, z którymi chętnie się utożsamiałam, bo miały podobne dzieciństwo, jak ja. Mieszkały w mieście, ganiały po podwórku z kolegami i koleżankami, miały zmartwienia, na które na zawsze istniał sposób. W domu, oprócz rodziców, towarzyszyła im kochająca i wyrozumiała babcia. Były też opowieści o zwierzętach („Szare piórko”, „Wilczy apetyt”, „Wszystko przez myszkę”). Ich historie zawsze miały coś wspólnego z moją rzeczywistością: problemy z przyjaciółmi, ze strachem, smutkiem, czy po prostu odkrywaniem świata („Pierwszy spacer”).

Poezja dla dzieci

Część książeczek napisana jest w formie wierszy. Są to zarówno historie („Ptasie ulice”, „Stefek burczymucha”, „Ballada o królewnie, która na wszystko kręciła nosem”…), jak i wierszyki o Warszawie („Księżyc nad Warszawą”, dzięki której poznajemy pomniki Warszawy), o nocy („Gdy zapadnie noc”), o samochodach („Zaczarowane konie”). Są to bardzo ładne i przyjemne dla ucha rymowanki. Od małego zapoznają one dzieci z poezją i przygotowują na odbiór trudniejszych utworów.

Teraz zdaję sobie sprawę z jakości tych historii: z uniwersalnym przesłaniem, ale bez moralizatorskiego tonu, używające raczej aluzji i metafor, skłaniające dziecko do refleksji i zadawania pytań.

Rola ilustracji w przekazie i odbiorze historii

Innym elementem, na który zwracam dzisiaj uwagę, są ilustracje w książkach. Tamte rysunki (nie tylko w serii „Poczytaj mi, mamo”) dyskretnie towarzyszyły opowieściom. Nie przyćmiewały ich, ale ułatwiały (i nadal ułatwiają) młodym czytelnikom ich odbiór. Są to proste (nieskomplikowane) obrazki z lat 70-tych i 80-tych, bardziej tradycyjne niż ilustracje aktualne. Pozwalają dziecku skupić się na treści utworu, a nie odwracać od niej jego uwagę. Przygotowują tym samym do odbioru literatury, ucząc, że w literaturze treść jest ważniejsza od „opakowania/ formy” (nie tylko zresztą w literaturze…).

Stanowią one pozytywny kontrast z niektórymi dzisiejszymi wydaniami. W tych ostatnich czasami odnosi się wrażenie, że to historia towarzyszy wyszukanym obrazkom, a nie na odwrót. Te bogato zdobione publikacje uwrażliwiają dziecko bardziej na sztukę wizualną, niż na kompozycje słowne. Bardzo możliwe zresztą, że taka jest ich rola.

Mimo ponad trzydziestu lat serii „Poczytaj mi, mamo”, nadal czytam ją Jaśkowi. Ma on swoje ulubione pozycje („Zaczarowane konie”, „O pierwszym rogaliku”, „Księżyc nad Warszawa”, „Domek zapomnienia”,  „Nikt się nie trzęsie”…). Cieszę się, że nawet jeśli niektóre książeczki są podniszczone i nie mają okładki, Jaśkowi wcale to nie przeszkadza. Sam prosi o ich lekturę. 

Czy Wy także pamiętacie tę serię z dzieciństwa? Czy czytacie niektóre z jej książek swoim dzieciom? Które? Jeżeli mielibyście ochotę podzielić się z nami Waszymi refleksjami na ten temat, serdecznie Was do tego zapraszam, poniżej w komentarzach artykułu